wtorek, 11 czerwca 2013

5. paryskie must-see - Wieża Eiffla

Ciągle nie mogę uwierzyć w to, że jestem już tutaj 3 tygodnie. Muszę przyznać, że rzadko pisuję na blogu, bo jestem zwyczajnie... zmęczona. Zajmowanie się dziećmi i ogarnianie domu to jedno, długie częste spacery po mieście (czasem w towarzystwie bagietki wyglądającej chyłkiem z papierowej torebki, która sama każe mi siebie skubać) to drugie, a trzecie to wysiłek związany z językiem francuskim. Zajęcia mam 3 razy w tygodniu po 3 godziny, do tego porozumiewam się w tym języku z coraz to większą liczbą ludzi. Wieczorami autentycznie czuję zmęczenie w mózgu, który 24h/dobę musi napędzać swe trybiki do nieprzerwanej koncentracji. Jednak późniejsze zadowolenie z każdej przebytej rozmowy, z każdorazowego zrozumienia przeczytanego tekstu i załatwienia jakiejś sprawy czy to w sklepie, czy dopytanie o jakąś rzecz człowieka na ulicy - wynagradza cały ten trud. Bo kto powiedział, że trud nie może być przyjemny? 

Ostatnio często bywałam na Polach Marsowych (Champs de Mars), gdzie znajduje się wieża Eiffla. Do tego miejsca mam naprawdę blisko. Oczywiście bez zdjęć się nie obyło. 

Spacer między Sekwaną a Wieżą

Kilka informacji i ciekawostek o Wieży Eiffla
Wieżę zbudowano specjalnie na paryską Wystawę Światową w 1889 roku. Miała zademonstrować poziom wiedzy inżynierskiej i możliwości techniczne epoki, być symbolem ówczesnej potęgi gospodarczej i naukowo-technicznej Francji. Po 20 latach budowla miała być rozebrana. Jej konstruktor, Gustaw Eiffel, nie chciał do tego dopuścić. Postanowił przekazać ją nauce. Założył na wieży laboratorium aerodynamiczne i meteorologiczne. W eksperymentach brał udział Polak, Julian Ochorowicz - którego niektórzy mogą kojarzyć z "Lalki", występuje tam bowiem pod postacią Juliana Ochockiego.

  • Wieża była najwyższą konstrukcją na świecie do 1930 to w Nowym Jorku wzniesiono 319-metrowy Chrysler Building.
  • Podczas silnego wiatru konstrukcja może przechylać się na boki nawet do 7cm.
  • Podczas upałów wysokość wieży zwiększa się od kilku do 18 cm.
  • Średnio co 7 lat konserwatorzy na nowo malują wieżę zużywając ponad 50 ton farby. Do tej pory taki zabieg miał miejsce 17 razy.
  • Wieczorami Wieża zostaje podświetlona, a o każdej pełnej godzinie włączone światełka przez chwilę migają - cudowny widok!
[źródła: http://paryz.miasta.org/s,14,Wieza_Eiffla.htmlhttp://pl.wikipedia.org/wiki/Wie%C5%BCa_Eiffla]

Przez ostatni tydzień w Paryżu było naprawdę ciepło! Teraz pogoda nieco się pogorszyła; zauważalny spadek temperatury do ok 20 stopni, ale mam nadzieję, że jeszcze słońce szybko wróci. 

Jednego dnia wybrałam się także do Parku Citroen, gdzie znajduje się wielki balon, którym można wznieść się 150 metrów nad ziemię i podziwiać (ponoć) piękną panoramę Paryża. 

Niestety, wieczorne światło nie sprzyjało robieniu zdjęć. Myślę jednak, że balon prezentuje się mimo wszystko imponująco! 


Dlaczego wcześniej napisałam "ponoć?" Otóż dlatego, że niestety wraz z Martą (inną au pair) kiedy przybyłyśmy na miejsce, okazało się, że balon tego dnia jest nieczynny. Zjadłyśmy za to pyszne lody bananowe. Lodów to ja w ogóle tutaj dużo jem. Jednego wieczora wraz z rodzinką jedliśmy na mieście lody Hagen Daaz, a w ciągu tygodnia często udaję się na wspomniany wcześniej plac St-Michel i zajadam się ukochanymi Ben&Jerry's. Cel: skosztować wszystkich smaków! 

Weekend spędziłam bardzo aktywnie. O sobocie napiszę później; w niedzielę odbyła się Komunia chłopca. Na całą imprezę byłam zaproszona jeszcze zanim przyjechałam na miejsce, co było bardzo miłe. Jak wygląda kult we Francji: do pierwszej komunii przystępuje kilkanaścioro dzieci, a nie ok. 100 jak w Polsce. W klasie chłopca katolików jest około pięciu. Na wezwanie "przekażcie sobie znak pokoju" wielebny odbywa spacer po całym kościele podając rękę wszystkim wiernym. W przeciwieństwie do polskiej celebracji, we Francji kościoły na komunię nie są przystrajane, o robieniu zdjęć czy kręceniu filmów w ogóle nie ma mowy. Każdy wierny, który udaje się do Komunii, otrzymuje opłatek... na ręce, i następnie samodzielnie się nim karmi. To tyle z różnic, które zauważyłam. Po mszy udaliśmy się do restauracji, w której spotkałam się z takimi dylematami: którego widelca użyć? Czy mogę sobie wziąć bagietkę, czy muszę czekać na przyniesienie posiłku? Co mam wypić z trzech kieliszków przed moim talerzem: szampana, wino białe, czy czerwone? Postanowiłam odstawić szampana i zająć się konsumpcją białego wina. Koniec końców francuski dziadek, który usadowił się obok mnie i przez całą uroczystość jął pokazywać mi zdjęcia na swoim telefonie ("tu Rio, a tu Portugalia. Tu Alix i Pierre na południu Francji") spojrzawszy na moje pełne kieliszki soczyście sobie ze mnie zakpił! 
Dz: Za mocny szampan, hehe?
Ja: Nie nie, po prostu nie jestem przyzwyczajona do picia alkoholu podczas obiadu...
Dz: No tak! Ale do wódki pewnie jesteś przyzwyczajona, co? 

Swoją drogą: jak kogoś poznaje, najczęstsze skojarzenia obcokrajowców z naszym krajem: wódka, pierogi, ziemniaki, znajomi na Erasmusie, przyjaźni ludzie, Kraków, Warszawa, Auschwitz, no i oczywiście polskie przekleństwa. 

Na dzisiaj to tyle, ale mam nadzieję, że uda mi się szybko napisać kolejnego posta. Do usłyszenia :)

niedziela, 2 czerwca 2013

4. koncert Vampire weekend w Casino de Paris

Dzisiaj postanowiłam schować aparat i mapę do plecaka i po prostu ot tak, cieszyć się tym, że jestem w Paryżu. W jednym z najchętniej odwiedzanych miejsc na świecie; światowym centrum kultury, sztuki i mody.  W mieście o niebanalnej historii, które kiedy się zaziębi, cała Europa zostaje zarażona. W mieście, które stanowi inspirację dla wielu artystów i kanwę wielu powieści ("Pachnidło", czy nawet nasza polska "Lalka"!), filmów (moje ulubione "Amelia" i "O północy w Paryżu" i utworów muzycznych (Chopin czy Mozart). Teraz mam okazję wędrować tymi wszystkimi ulicami, którymi podążali ci wszyscy "wielcy i znani". Mam okazję weryfikować obiekty zachwytu całych rzesz ludzi, niektóre z nich potwierdzać licznymi "achami", pozostałe demitologizować. Tak też stwierdzam, podążywszy za całymi milionami przede mną, że Paryż nocą jest naprawdę przepiękny. Jednocześnie odkłamuję jednak mit o wspaniałości Champs-Élysées. Na razie jednak odłożę te sprawy na bok, a napiszę kilka zdań o wspaniałym środowym wieczorze, kiedy to byłam na koncercie Vampire weekend (miałam przeogromne szczęście, że udało mi się na nich trafić! kolejna seria ochów i achów)Koncert odbył się w imponującym budynku Casino de Paris. 


Jak tylko zobaczyłam informację, że koncert Vampire weekend został przeniesiony z końca kwietnia na koniec maja, od razu z podekscytowaniem zaczęłam szukać wolnych biletów. Oczywiście, wszystkie były wyprzedane. Napisałam więc posta na jakiejś powiązanej z wydarzeniem stronie, że chętnie odkupię od kogoś bilety (byłam wtedy jeszcze w Polsce). Dzień przed koncertem dostałam wiadomość na facebooku. Musiałam działać szybko. Towarzyszkę na koncert znalazłam bez żadnego problemu (przesympatyczna Astrid ze Szwajcarii, która na powitanie przyniosła mi szwajcarskie czekoladki). Problemy natomiast pojawiły się z biletami, ale i szybko potem zniknęły. Dziewczyna, która chciała odsprzedać bilety niestety nas wystawiła, gdyż udało jej się po prostu je zwrócić. Jednakże - niespodziewanie! - dostałam kolejną wiadomość z propozycją sprzedaży. Niestety chłopak miał tylko 1 bilet. Postanowiłyśmy więc z Astrid zaryzykować, jako że strasznie chciałyśmy na koncert się udać - poszłyśmy z nadzieją odkupienia biletów od kogoś bezpośrednio przed występem. Kiedy zbliżałyśmy się do pięknie oświetlonego Casino, obie czułyśmy przeszywającą zazdrość na widok długiej kolejki wchodzącej po okazaniu papierka do budynku... i wrażenie niemożliwej, nierealnej misji. Ale... myliłyśmy się! Nie minęła minuta, jak wokół nas znaleźli się ludzie z karteczkami "sprzedam bilet". Szybko zadzwoniłam do chłopaka, który dał mi swój numer kontaktowy na facebook'u, by potwierdzić swoje zainteresowanie kupnem biletu. I tak, w mgnieniu oka, obie miałyśmy bilet i to po normalnej cenie! Aaaa! Jak wchodziłam, byłam tak zestresowana, że coś jest nie tak z moim - nie wiem, sprzedali mi jakiś fałyszywy, nieaktualny czy coś - że jak już znalazłam się w środku, do końca koncertu a nawet i dnia następnego nie opuszczało mnie podekscytowanie i niedowierzanie, że brałam w tym udział! 

wypełniona radością po brzegi ja jeszcze przed występem

VAMPIRE WEEKEND zagrali świetnie!!

taki trochę hipnotyzujący widok!

okolica Casino już po koncercie

Hmm, co my tutaj mamy? Wieża Eiffla pierwszy raz widziana moimi oczami (czwartek) i obiektem aparatu od czasu przyjazdu. Wciąż zostawia mocne wrażenia!


Pozdrawiam wszystkich serdecznie. Bardzo jestem już zmęczona, bo dużo się dzisiaj naspacerowałam. Do tego jeszcze wczoraj byłam w Wersalu, więc także niemało wrażeń (i chodzenia). Relacje wkrótce! 

poniedziałek, 27 maja 2013

3. upper-class&touristic Paris - okolice Châtelet

Spędziłam już we Francji tydzień. Moje przygody w roli paryskiej une fille au pair z każdym kolejnym dniem nabierają coraz to wyrazistszego kolorytu. Tak jak na początku jakoś nie potrafiłam nazwać siebie: au pair, tak teraz przyzwyczajam się do tej roli coraz bardziej, jako że znacznie więcej czasu spędziłam z dziećmi. Czuję się z nimi już naprawdę swojsko, mimo że minął zaledwie tydzień! Ostatnie kilka dni do łatwych nie należały, gdyż dzieci - kiedy nie ma mamy - zaczęły ujawniać swoją potworzą naturę. Nie chodzi o to, że te dzieci są jakoś wyjątkowo niegrzeczne. Wcale nie. Dziecko jak dziecko, każdy miewa swoje widzimisię i bywa irytujące. Co nie znaczy, że takie są cały czas, przeciwnie - na ich substancję składają się dwa składniki: naturalny pierwiastek wesołości i wigoru przeplata się z nieprzewidywalnym składnikiem X, który, jak wiemy, potrafi wprowadzić nieco zamętu! Może on się objawiać np. w postaci: a) bycia wybrednym co do jedzenia b) niechęci do sprzątania c) kłótni z rodzeństwem. Jednak przymknąwszy oko na te efekty uboczne, dzieci pozostają bardzo przyjaznymi stworkami. W sobotę szłam z A. (dziewczynka) odebrać P. (jej brata) z katechezy i jak się przekonałam, w mej własnej okolicy - Meudon - wciąż pozostaje wiele uroczych zakamarków do odkrycia. Zobaczcie sami. 

Droga prowadząca do Château de Meudon (zamku)

Znajduje się tam także bogato zdobiony kościół, którego historii - zarówno jak i zamku - niestety nie znam, ale postaram się te braki nadrobić w najbliższym czasie. 

Ze wzgórza rozpościera się widok na dzielnicę La Défense (nowoczesna dzielnica biurowo-wystawienniczo-mieszkalno-handlowa w aglomeracji Paryskiej - jak podaje Wikipedia), tzn. dzielnica XXI wieku, gdzie znajdują się imponujące drapacze chmur. 

Poza tym, w trakcie moich wędrówek ulicami Paryża, mijałam słynne muzeum Centre Georges Pompidou - muzeum sztuki nowoczesnej, które miałam już okazję zwiedzić dwa lata temu podczas wycieczki. Po kilku spędzonych w nim godzinach (było ich stanowczo za mało, wierzcie mi) z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że znajdują się tam jedne z najbardziej niezwykłych rzeczy jakie dane mi było widzieć (dokładniej opowiem w osobnej notce, kiedy oficjalnie zacznę trasę zwiedzania). 




W okolicy tej będę bywać często, gdyż od jutra zaczynam swój kurs francuskiego. Zarówno muzeum, jak i moja szkoła, znajdują się na ulicy Rambuteau, w okolicy Châtelet, czyli miejsca dawnego zamku (jego historia sięga samych początków kraju - IX wieku!), zdobytego szturmem w przeddzień oficjalnego wybuchu rewolucji francuskiej (14 VII 1789), a zburzony na początku XIX wieku. Niesamowite, że wydarzenia te odgrywały się właśnie na tych ulicach... Obecnie znajduje się tam plac Place du Châtelet. 


Niestety, obiekty znajdujące się w okolicy ewidentnie nie sprzyjają moim planom prowadzenia stylu życia fit...






Jestem niemalże pewna, że ten młody piekarzyna specjalnie jął układać bagieteczki, by wepchnąć mi się w kadr!


Ach, no i jeszcze o jednym aspekcie wspomnę (uwierzcie mi, jest ich tak dużo, że muszę się powstrzymywać przed opisywaniem wszystkiego naraz!). Poza bagietkami, kolorowymi kanapkami, kusząco pachnącymi wypiekami z ciasta francuskiego, ludźmi jedzącymi rogaliki w ulicznych kafejkach, nieodzownym elementem tej paryskiej okolicy są... sklepy! I to jakie! 




Nafnaf - świetny butik! Oczywiście nie należy do tanich, ale też nie do takich diabelsko drogich. Ceny porównywalne do cen w Zarze. Już się czaję na jakąś sukienkę z tego sklepu na ślub siostry... 

Na dzisiaj to tyle anegdotek z życia au pair w Paryżu. Dzisiaj wstałam stanowczo za późno, przez co najadłam się później trochę stresu. Ale o moich różnorakich przygodach - tych miłych i tych niekoniecznie - potem. Au revoir!

środa, 22 maja 2013

2. Okolice Meudon & Fontaine de Saint Michel

Witam cieplutko wszystkich czytelników!

Wczoraj miałam dzień pełen wrażeń. To dopiero drugi dzień pracujący, a mam wrażenie, że tyle się wydarzyło! Nie nadążam z kodowaniem wszystkiego w pamięci, a co dopiero referowaniem innym. 
Otóż rano poszłam do największego marketu w Meudon, by zrobić tam sobie zdjęcie identyfikacyjne do szkoły językowej. W markecie tym (Monoprix) znajduje się sklep z ubraniami i akcesoriami, coś podobnego do H&M, oraz kosmetykami różnych marek, akcesoriami domowymi i wszelkimi innymi obiektami, które czyniły z tego sklepu idealne miejsce dla każdej miłośniczki zakupów. Ale nie tanich zakupów! Ceny ostudzą każdego nierozsądnego przybysza, nie ma się czego obawiać. Od razu przeszłam się po okolicy i mimo deszczu, udokumentowałam moją wyprawę zdjęciami. 



 Dworzec, z którego odjeżdża koleja RER - przypomina polski tramwaj/nowy pociąg. Obok metra drugi najpopularniejszy środek transportu publicznego. W Paryżu i okolicach kursują także autobusy i tramwaje.


Jak widzicie, okolica jest naprawdę ładna. Idealna do mieszkania! Ani za spokojnie, ani zbyt hałaśliwie, sklepy są, kawiarenka, apteka, piekarnia (koniecznie muszę tam sobie kupić bagietkę), cukiernia i wiele innych punktów usługowych. Co najważniejsze, pozostaje przy tym względnie niedaleko od miasta - wyżej wspomnianą kolejką (mam do niej 8 minut pieszo) dojechałam do centrum w pół godziny, w to oto miejsce: 
Fontaine de Saint Michel.


Fontanna została wybudowana w 2 poł. XIX wieku, za rządów Napoleona III (sory za historyczne maniactwo, ale nie ukrywam że po przygotowaniach do matury czuję dumę, że wiem, kim ten gostek był hihi).

 Te niepozorne schodki wyprowadziły mnie na wielką paryską przestrzeń miasta. Nie dajcie się zwieść ich wyglądem, kryją pod sobą ogromną podziemną strukturę metra i kolei, na których nietrudno się zgubić. 


No i zabytek, który na pewno wszyscy znają! Pierwszy z listy paryskich must see. Katedra Notre Dame.

A na koniec... rzecz, która sprawiła, że poczułam pełnię szczęścia. Zaraz obok fontanny ujrzałam... budkę z lodami Ben&Jerry's!!! Kiedy skosztowałam ich po raz pierwszy, od razu wiedziałam, że ich smak będzie mnie prześladował. Od tamtego czasu przy każdym wyjeździe zagranicę, zaglądam do uważnie do zamrażarek w poszukiwaniach... Szczególnie polecam smak Strawberry Cheesecake :)


No dobrze, ale co w ogóle tam robiłam? Udałam się do miasta na spotkanie z au pair z Włoch. Dziewczyna trochę się spóźniła, ale mimo moich francuskich niedociągnięć rozmawiało nam się bardzo miło. Poszłyśmy do McDonalda, a potem zaproponowałam oto te lody (mimo, że pogoda sprzyjająca lodom zdecydowanie nie jest: ok 15 stopni plus przelotne opady). Jak się okazało, Marta (tak ma na imię ta au pair) była w Polsce na Erasmusie! Niestety, nasz kraj nie zapadł jej dobrze w pamięci. A przynajmniej Białystok, do którego wyjechała. W akademiku nie było internetu, ani nawet ciepłej wody, dlatego wróciła do swojej gorącej Sardynii znacznie szybciej. 

Z dziećmi z kolei siedziałam wczoraj sama do późna, ale na szczęście nie oznaczało to dodatkowych godzin pracy, gdyż w łóżku już są zazwyczaj ok. 21.30 (wczoraj trochę później, bo dziewczynkę bardzo zafascynowała gra w trójkąt bermudzki. poza tym, moc atrakcji: graliśmy w rzutki, które wygrała wczoraj w wesołym miasteczku i w bierki, które też przysporzyły niemało emocji). 

Dzisiaj natomiast poszłam z dziećmi tylko rano do szkoły (normalnie dziewczynka chodzi sama, a chłopiec z mamą, ale chodziło o to, bym wiedziała, gdzie szkoła się znajduje). I mam wolne! Ok. 16 będę wychodzić z domu, gdyż jadę do szkoły językowej napisać test z francuskiego. Kiedy powiedziałam hostce, że wcześniej sobie powtórzę gramatykę, od razu mnie spytała, czy chcę jakieś książki. Przyniosła mi jedną, gdzie wszystko jest ładnie wytłumaczone, przyznając się, że sama jej czasem używa. Oprócz tego poleciła mi sklepy, mówiła że możemy się gdzieś razem wybrać w weekend, i że na pewno chce mnie zabrać na Saint Germain do najsławniejszej kawiarni w Paryżu na brunch! Wszystko wydaje mi się na razie takie niesamowite, że aż boję się o tym myśleć, by nie zapeszać! 

Notka znowu długa, ale sami widzicie - tyle do opowiedzenia. Później będę miała mniej czasu, bo od piątku do poniedziałku hostki nie będzie i będę sama z dziećmi. W czasie szkoły postaram się tu zajrzeć, ale nie wiem co z tego wyjdzie, więc póki co korzystam. Wszystkim przesyłam serdeczne paryskie pozdrowienia, bisous!



niedziela, 19 maja 2013

1. początki AUPAIRacji

Przygotowania były trudne, aczkolwiek szybkie. Z kolei sama operacja przebiegła raczej bezproblemowo. W końcowej fazie jedynie wystąpiły pewne komplikacje. Ostateczny rezultat: operacja przebiegła pomyślnie. Koniec nerwów i gorączkowego spoglądania na zegarek. A więc jestem już tutaj - we Francji. Dokładniej w Meudon, na południowo-zachodnich przedmieściach Paryża. 

Co ja tutaj robię? Po tytule chyba nietrudno wywnioskować: przyjechałam tutaj do pracy jako au pair. Szczerze mówiąc, jeszcze się tą au pair nie poczułam, w ogóle jakoś dziwnie mi tę etykietkę przyporządkować własnej osobie. To dlatego, że ciągle mam poczucie jakiegoś odrealnienia, wyjęcia z rzeczywistości. Coś stało się - ale samego procesu wcale jakby nie doświadczyłam, a jedynie punktów początkowego i końcowego. Ledwie zdążyłam ochłonąć po maturze, ostatni egzamin z historii, jeden dzień na pakowanie i tadadam - jestem! Wylot z Poznania w niedzielę, o 11:40. Przylot: lotnisko Paris Beauvais. 
Muszę przyznać, że ku mojemu zaskoczeniu, już na małej rodzimej Ławicy poczułam kosmopolityczną atmosferę. Wszędzie wokół nie tylko parler en français, ale także i po hiszpańsku, niemiecku i jeszcze to innych, gorszych lub lepszych językach. W tamtym momencie moim największym zmartwieniem było to, żeby tylko moja ogromniasta walizka (32kg!) ze mną doleciała z cała i zdrowa. Oczywiście tak też było i potem z lotniska musiałam jeszcze dojechać do miasta autobusem - gdyż wbrew mylącej nazwie Paris Beauvais blisko Paryża wcale nie jest. 

Na dworcu (raczej bym to nazwała postojem autobusowym) czekałam chwilę na moją spóźnioną famille d'accueil. Wnet zobaczyłam panią w conversach z dwójką dzieciaczków - chłopiec Pierre-Alexandre, lat 9 oraz dziewczyka Alix, lat 11 - od razu przeprosiła za spóźnienie, spytała czy chcę wody i zaproponowała kupno kanapki. Wzięła nawet moją walizkę (mimo dobitnych "Oh really, I can take it!" - potem przynajmniej się zmieniałyśmy) ku mojemu zaskoczeniu wcale nie do... samochodu. No właśnie i w tym punkcie przechodzimy do wyżej wspomnianych komplikacji. Otóż rodzina po mnie przyjechała, ale nie samochodem - samochodu jak się okazało, nie mają. I tak też zaczęłam się czuć jak prawdziwa podróżniczka: oto ja, w centrum Paryża, przedzieram się z wielką walizką przez tłumy, kolejno jadąc metrem, tramwajem i autobusem. Co więcej - w deszczu. Bez parasolki. 

Hostka okazała się być naprawdę w porządku babką. Już się taka wydawała wcześniej, kiedy mailowałyśmy i rozmawiałyśmy na skypie, ale wiadomo, że tak naprawdę wszystko okazuje się dopiero na miejscu. Jest miła, wyluzowana i można się z nią dogadać bez problemu po angielsku. Po drodze wiele mi mówiła o mieście, dawała rady i proponowała pomoc dotyczącą życia tutaj. Dzieci przywitałam natomiast po francusku - te małe rude szkraby wydają się być fajne, aczkolwiek są nieśmiałe. Jednakże jest to dopiero pierwszy mój dzień tutaj, więc muszę być wyrozumiała. Po naszej dramatycznej wędrówce dzieci oprowadziły mnie po domu i przedstawiły z kotami. Trochę z nimi posiedziałam, zjedliśmy co nieco i poszłam się rozpakowywać do swojego pokoju. Wtem na stoliku ujrzałam: notes, grubą książkę o Paryżu i... perfum Diora! Byłam w szoku, nie wiedziałam jak się zachować i ciągle się zastanawiałam, czy to aby na pewno dla mnie. Ja natomiast poszłam później dać dzieciom i mamie prezenty ode mnie - książkę o Poznaniu po francusku, 25 gier planszowych w jednym, ołówki, zakładki, breloczki i słodycze (po dylemacie: "jakie mamy polskie słodycze?" ostatecznie wybrałam ptasie mleczko, prince polo, śliwki w czekoladzie, żelki zozole; miałam jeszcze tiki taki i cukierki dla chłopca na Komunię - które musiałam wyjąć z walizki + z ubolewaniem jedyne buty na obcasie + marynarkę żeby zmieścić się w wagowym limicie. Tak w ogóle to nie wiem, jakim cudem moja siostra spakowała się do USA z limitem 25kg, z przekonaniem, że jedzie na rok - ja natomiast na niecałe 3 miesiące. Po prostu wszystkie moje rzeczy nagle jakby wydały się być stworzone do noszenia we Francji... tak, jakby w końcu tam miały odkryć swą istotę, dotknąć swoistego matecznika sensu!). 

Jak to bywa we Francji, obiadokolację jada się późno. Naprawdę późno! Szczerze mówiąc nie byłam za bardzo głodna, kiedy o 21:30 przyszedł do mnie Pierre Alexandre żeby zawołać mnie na obiad. Podano: naleśniki (ogromne, a ile miały sera! żółtego, żeby nie było) oraz sałatę z oliwą. Na tym się jednak nie skończyło. Zaproponowano mi deser, którego zmuszona byłam odmówić, bobym pękła. Uwierzcie mi, jeśli JA odmawiam deseru, to naprawdę jest coś na rzeczy. Jutro pracuję w godz. 11-16 (dzieci mają wolne od szkoły z okazji dzisiejszego święta Zielonych Świątek) i zabieram dzieci do wesołego miasteczka. W ogóle, hostka pytała się czy chcę z dziećmi jechać do Disneylandu, to lekko skonsternowana (och, to tyle pieniędzy) powiedziałam, że jeśli dzieci chcą to mogę z nimi jechać. Chcą? Dzieci o tym marzą! - taka była odpowiedź. Kiedy zapytałam, czy nigdy nie były, okazało się że były i to z milion razy, ale to uwielbiają. Okazało się też, że.. hostka może "zdobyć" bilety! Do tego zaproponowała mi wyjście do ponoć naprawdę fajnego aquaparku niedaleko, oraz swoją obecność kiedy bym pierwszy raz chciała jechać do jakiegoś muzeum czy na zakupy. Komkartę już mi wyrobiła, od jutra działa. W środę mam wolne i wybieram się do miasta, żeby zapisać się na kursy francuskiego. Od piątku natomiast przez bodajże kilka dni zostaję sama z dziećmi (za dodatkową pensją), bo ona leci do... Hong Kongu. Jest dziennikarką, więc dużo podróżuje. Umie portugalski, bo mają dużo znajomych w BRAZYLII. To się nazywa życie pełne atrakcji! Na razie wszystko zapowiada się bardzo dobrze. Czuję się tu jak u siebie w domu, mimo, że to dopiero pierwszy dzień. Oby tylko mój francuski czuł się tak samo coraz lepiej... 

Rany, notka jest długa jak stąd do Aspen, a można by jeszcze tyyyle dopisać! Jeśli ktokolwiek dotrwał do końca - gratuluję i dzięki! Zapraszam do śledzenia i komentowania mojego bloga. Będę na nim opisywać nie tylko sprawy związane z programem au pair, ale także (a może głównie?) życie w Paryżu i inne takie frapujące mnie różnostki. A na koniec... udokumentowany mój odlot do Paryża! Piona dla N&R za dobrze wykonaną robotę :D