Spędziłam już we Francji tydzień. Moje przygody w roli paryskiej une fille au pair z każdym kolejnym dniem nabierają coraz to wyrazistszego kolorytu. Tak jak na początku jakoś nie potrafiłam nazwać siebie: au pair, tak teraz przyzwyczajam się do tej roli coraz bardziej, jako że znacznie więcej czasu spędziłam z dziećmi. Czuję się z nimi już naprawdę swojsko, mimo że minął zaledwie tydzień! Ostatnie kilka dni do łatwych nie należały, gdyż dzieci - kiedy nie ma mamy - zaczęły ujawniać swoją potworzą naturę. Nie chodzi o to, że te dzieci są jakoś wyjątkowo niegrzeczne. Wcale nie. Dziecko jak dziecko, każdy miewa swoje widzimisię i bywa irytujące. Co nie znaczy, że takie są cały czas, przeciwnie - na ich substancję składają się dwa składniki: naturalny pierwiastek wesołości i wigoru przeplata się z nieprzewidywalnym składnikiem X, który, jak wiemy, potrafi wprowadzić nieco zamętu! Może on się objawiać np. w postaci: a) bycia wybrednym co do jedzenia b) niechęci do sprzątania c) kłótni z rodzeństwem. Jednak przymknąwszy oko na te efekty uboczne, dzieci pozostają bardzo przyjaznymi stworkami. W sobotę szłam z A. (dziewczynka) odebrać P. (jej brata) z katechezy i jak się przekonałam, w mej własnej okolicy - Meudon - wciąż pozostaje wiele uroczych zakamarków do odkrycia. Zobaczcie sami.
Droga prowadząca do Château de Meudon (zamku)
Znajduje się tam także bogato zdobiony kościół, którego historii - zarówno jak i zamku - niestety nie znam, ale postaram się te braki nadrobić w najbliższym czasie.
Ze wzgórza rozpościera się widok na dzielnicę La Défense (nowoczesna dzielnica biurowo-wystawienniczo-mieszkalno-handlowa w aglomeracji Paryskiej - jak podaje Wikipedia), tzn. dzielnica XXI wieku, gdzie znajdują się imponujące drapacze chmur.
Poza tym, w trakcie moich wędrówek ulicami Paryża, mijałam słynne muzeum Centre Georges Pompidou - muzeum sztuki nowoczesnej, które miałam już okazję zwiedzić dwa lata temu podczas wycieczki. Po kilku spędzonych w nim godzinach (było ich stanowczo za mało, wierzcie mi) z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że znajdują się tam jedne z najbardziej niezwykłych rzeczy jakie dane mi było widzieć (dokładniej opowiem w osobnej notce, kiedy oficjalnie zacznę trasę zwiedzania).
W okolicy tej będę bywać często, gdyż od jutra zaczynam swój kurs francuskiego. Zarówno muzeum, jak i moja szkoła, znajdują się na ulicy Rambuteau, w okolicy Châtelet, czyli miejsca dawnego zamku (jego historia sięga samych początków kraju - IX wieku!), zdobytego szturmem w przeddzień oficjalnego wybuchu rewolucji francuskiej (14 VII 1789), a zburzony na początku XIX wieku. Niesamowite, że wydarzenia te odgrywały się właśnie na tych ulicach... Obecnie znajduje się tam plac Place du Châtelet.
Niestety, obiekty znajdujące się w okolicy ewidentnie nie sprzyjają moim planom prowadzenia stylu życia fit...
Jestem niemalże pewna, że ten młody piekarzyna specjalnie jął układać bagieteczki, by wepchnąć mi się w kadr!
Ach, no i jeszcze o jednym aspekcie wspomnę (uwierzcie mi, jest ich tak dużo, że muszę się powstrzymywać przed opisywaniem wszystkiego naraz!). Poza bagietkami, kolorowymi kanapkami, kusząco pachnącymi wypiekami z ciasta francuskiego, ludźmi jedzącymi rogaliki w ulicznych kafejkach, nieodzownym elementem tej paryskiej okolicy są... sklepy! I to jakie!
Nafnaf - świetny butik! Oczywiście nie należy do tanich, ale też nie do takich diabelsko drogich. Ceny porównywalne do cen w Zarze. Już się czaję na jakąś sukienkę z tego sklepu na ślub siostry...
Na dzisiaj to tyle anegdotek z życia au pair w Paryżu. Dzisiaj wstałam stanowczo za późno, przez co najadłam się później trochę stresu. Ale o moich różnorakich przygodach - tych miłych i tych niekoniecznie - potem. Au revoir!
Super,naprawdę.
OdpowiedzUsuńMi oczywiście marzy się kawka w jednej z paryskich kawiarenek najlepiej z widokiem na Wieżę E.:)
Szukaj Szukaj sukienki, bo będzie niepowtarzalna:)
tak bardzo zazdroszczę, że bardziej się nie da. Nie dziwię się panu piekarzynie, liczył zapewne na namiastkę sławy w Polsce! Może założymy mu jakiś fanklub ;)
OdpowiedzUsuńza każdym razem kiedy oglądam te zdjęcia z pysznym i pięknie się prezentującym jedzonkiem mam ochotę zjeść ekran. Ledwo się powstrzymuję, naprawdę.
Czekam na kolejne notsy z życia Paryża!
ściskam i całuję
ano, cwaniak mały z tego piekarzyny!
Usuńojjj nie dziwię Ci się moja droga. sama mam ochotę wleźć do tych sklepów i najlepiej wszystko wykupić. z wielkim trudem się powstrzymuję.
Super, że dogadujesz się z rodzinką i z dzieciakami! :)
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia, ten klimat taki francuski! Bardzo zazdroszczę tej Francji, szkoda że nie znam francuskiego :( Byłam we Francji 2 razy ale tak naprawdę przejazdem i nigdy nie udało mi się niczego zwiedzić i pospacerować tymi francuskimi uliczkami.
Te wypieki zza witryny wyglądają mega smakowicie! W Hiszpanii cierpią na brak pieczywa i to mnie przeraża, bo te wszystkie bułeczki, babeczki, rogaliki... :)
A jak z Twoim kieszonkowym? Jestem właśnie ciekawa czy teoretycznie możesz sobie pozwolić na wiele czy jednak Francja jest b.droga i kieszonkowe nie wystarczy na wiele...
Czekam na relację o tym muzeum bo słyszałam, że jest fantastyczne!
Powodzenia, życzę miłego weekendu i czekam rzecz jasna na kolejną notkę! :)
Jeżeli dodajesz zdjęcia prosto z aparatu to gdy je dodasz to w tym miejscu gdzie pisze się tekst na bloga musisz kliknąć na te małe zdjęcia i wybrać opcję bardzo dużo. Nie wybieraj oryginał bo wtedy to są ogromne i nie mieszczą się na ekranie. A gdy je np zmniejszasz np przed dodaniem na bloga to wtedy możesz nacisnąć oryginalny rozmiar to też są duże. Nie wiem czy nie namieszałam ale mam zadzieję że zrozumiałaś ;D
OdpowiedzUsuńMoja kuzynka też była au pair we Francji. A ile godzin dzienne pracujesz?